2010-12-26

Święta.

          Fajnie, że wolne. Dobrze, bo ludzie mogą odpocząć. Zajebiście, że dokoła miła i radosna atmosfera. Jednak… niektórzy przesadzają.

          Wigilia… Jadę autem, włączam radio… Czy na świecie w popołudniowo wieczorny czas 24 grudnia istnieje tylko jeden typ muzyki? Wciąż to samo. Powtarzające lulaj, czy przybieżeli… Bieżeli, bieżeli aż dobie żyli. Starczy!

JR, 2010-12-26.

2010-11-18

Strachy Na Lachy: Kazimierz Wierzyński

Kielich pór roku zgłębiając wielekroć
Dotrzesz do Stanów Zjednoczonych Duszy
Kiedy sprzeczności się ze sobą zetkną
Jedno pragnienie nieodmiennie suszy:
Zgubić za sobą ból gorycz i żal
W ostatnim skoku w nieskończoną dal.

Unieść się ponad spiekotę epoki
Śmignąć ścianom dymów z jednego odbicia
Przeskoczyć wieczność w jednym mgnieniu oka
I pobić rekord świata w długości przeżycia
Opaść w zaświecie jak świetlisty szal
W ostatnim skoku w nieskończoną dal

Zaświat wygląda jak przedświat dziecięcy:
Jeśli wojna to tylko - z błękitem - zieleni
Popłoch - jedynie słonecznych zajęcy
Jeśli stronnictw rozgrywki - to stronnictw strumieni
Jeśli ofiara - to z wiatru i fal
W ostatnim skoku w nieskończoną dal

A w samym środku jest muzeum grozy
Czarnych polonezów strojów i ustrojów
Poustawianych w nierozumne pozy
Jak płomieni języki zastygłe w podboju
I nikt nie pojmie szeptu ciemnych sal
W ostatnim skoku w nieskończoną dal

Zaświat to przecież - Kresy naszych marzeń
- Rajów utraconych w dzieciństwie rubieże
Gdzie z kapeluszem w ręku mówią Twarze
- Miło Pana ujrzeć Panie Kazimierzu!
Gdzie uroczyście trwa najwieksza z gal
W ostatnim skoku w nieskończoną dal...

2010-11-14

Gazeta.pl: Historia: Noc pełna grozy

          W nocy z 7 na 8 marca 1989 r. na stację graniczną w Brzostowicy wjechał ze Związku Radzieckiego do Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej pociąg nr 18580 składający się m.in. z 12 cystern, wypełnionych stężonym chlorem (99,9 proc.) i 3 cystern z parafiną.

          Skład ten miał podążyć tzw. Trasą Północną (Zubki Białostockie, Białystok, Łapy, Ostrołęka, Działdowo, Brodnica, Piła, Gorzów Wielkopolski) do stacji granicznej z Niemiecką Republiką Demokratyczną w Kostrzynie, a stamtąd do którejś z niemieckich fabryk chemicznych. Trasa przejazdu nie była zelektryfikowana, nie było więc słupów, które są niezwykle groźne przy ewentualnym wykolejeniu się cystern. Rok wcześniej przewieziono tą trasą 40 tys. ton stężonego chloru.

          Rankiem 9 marca 1989 r. pociąg został zatrzymany w Żedni, gdyż w ciągu dnia tego typu składy nie mogły wjeżdżać do dużych miast. Pozwolenie na wyjazd maszynista otrzymał około północy. O godzinie 2.30 na odcinku Białystok Centralny - Białystok Fabryczny, tuż przed wysokim wiaduktem, nastąpiło wykolejenie sześciu wagonów - cystern. W każdej znajdowało się po 50 ton czystego chloru.

Chlor jest gazem skroplonym pod ciśnieniem o duszącym zapachu. Jest przy tym silnie trujący i żrący. Już przy niewielkim stężeniu może spowodować zgon, zaś w środowisku wilgotnym poważne poparzenia skóry i dróg oddechowych. Po wycieku ze zbiornika szybko paruje, tworząc ciężki obłok ścielący się tuż nad powierzchnią ziemi. W zasięgu działania chloru ginie wszystko, co żyje. W trakcie ewentualnego wycieku jest go bardzo trudno zneutralizować.

          Maszynista prowadzący skład zauważył, że cysterny wypadły z torów i potoczyły się na nasyp. Na szczęście na ich drodze nie było żadnych przeszkód w postaci słupów lub innych wystających krawędzi, które mogłyby rozpruć płaszcze i spowodować wyciek chloru. Zatrzymał lokomotywę i telefonicznie poinformował o zdarzeniu dyżurnego ruchu Polskich Kolei Państwowych. Ten, działając zgodnie z przyjętymi procedurami, zawiadomił kierownika rejonu, dyrektora, oraz Kolejowe Pogotowie Techniczne. Na miejscu zjawiła się Zakładowa Straż Pożarna PKP Białystok, która przyjechała dwoma samochodami gaśniczym i ratownictwa technicznego. Sprzęt ten w tym wypadku był praktycznie nieużyteczny. Strażacy ocenili sytuację jako bardzo poważną, w związku z czym koordynację działań przejęło Wojewódzkie Stanowisko Kierowania Straży Pożarnej. Informacje o sytuacji w Białymstoku spłynęły do Głównego Stanowisko Kierowania Straży Pożarnej w Warszawie, które o zagrożeniu poinformowało Centralną Stację Ratownictwa Chemicznego w Płocku. Na miejscu pojawili oficerowie z Komendy Rejonowej i Wojewódzkiej Straży Pożarnej: Jan Rabiczko z Komendy Rejonowej, Krzysztof Wojtecki z Komendy Wojewódzkiej oraz Marian Ostrowski, Komendant Straży Pożarnej PKP. Utworzony został sztab akcji, którym kierował Wojtecki. Sztab postanowił: odprowadzić lokomotywę; ewakuować wojsko z koszar przy ul. Węglowej; zamknąć ruch przy ul. Poleskiej, którą otoczył kordon funkcjonariuszy Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej; postawić zapory w okolicach ul. Poleskiej i Jagienki; pozyskać specjalne maski przeciwgazowe (później okazało się, iż w Białymstoku było ich tylko kilka).

          Rankiem 10 marca w miejscu wykolejenia się pociągu pojawiły się karetki pogotowia ratunkowego. Po mieście rozniosła się wieść o wypadku. Zapanowała nerwowa atmosfera. Na ul. Sienkiewicza samochody utknęły w korku. Radio Białystok emitowało komunikaty o sytuacji. Do Białegostoku przybyło czterech ratowników z Centralnej Stacji Ratownictwa Chemicznego w Płocku. Dowodził nimi inż. Andrzej Sobieraj. Ratownicy byli dobrze wyposażeni, dysponowali specjalną aparaturą i odzieżą ochronną. Głównym ich zadaniem było rozpoznanie sytuacji i ewentualne uszczelnianie uszkodzonych cystern. W tym czasie z Warszawy przyjechał specjalny pociąg Ratownictwa Technicznego z dźwigiem 125 ton. Naprawione zostały tory i dźwig zaczął podnosić cysterny. Akcja, w czasie której były chwile grozy, zakończyła się nad ranem 11 marca 1989 r. Cysterny z chlorem odholowano na Dworzec Fabryczny, a stamtąd wysłano je do Żedni. Tam zbiorniki zostały podniesione i ułożone na nowe wózki sprowadzone ze Świsłoczy. Po sprawdzeniu ich sprawności dopuszczono skład do wyjazdu. Maszynistom dwóch lokomotyw (jedna z przodu, druga z tyłu) nakazano jechać z szybkością nie przekraczającą 20 km/godz. Pierwotnie cysterny miały trafić do zakładów "Buna Werke" w NRD. Jednak skład potoczył się do Zakładów Chemicznych we Włocławku. O wydarzeniach w Białymstoku informowały ogólnopolskie środki masowego przekazu.

          Dzięki fachowej pracy strażaków i innych służb nie doszło do wycieku gazu lub pożaru. Wypadek ten był kompletnym zaskoczeniem, gdyż władze miasta nie były poinformowane o przewożeniu niebezpiecznych ładunków przez Białystok. Również Obrona Cywilna była nieprzygotowana do tego rodzaju akcji, a Białostocka Straż Pożarna nie dysponowała sprzętem specjalistycznym. W Urzędzie Miejskim obradował sztab kryzysowy pod przewodnictwem prezydenta Zbigniewa Zdrojewskiego. Według informacji szefa Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych płk. Janusza Cyndlera, w całym województwie było w tym czasie tylko sześć masek przeciwgazowych ze specjalnym pochłaniaczem neutralizującym chlor. Podkreślano, iż wyciek chloru mógł zabić wiele osób i spowodować olbrzymią katastrofę ekologiczną. Okoliczności wypadku miała zbadać specjalna komisja, a wyniki dochodzenia planowano podać do publicznej wiadomości. W efekcie tego wydarzenia Egzekutywa Komitetu Miejskiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej zobowiązała prezydenta do natychmiastowego wystąpienia do ministra komunikacji o wstrzymanie przewozów przez Białystok toksycznych materiałów, do czasu stworzenia ku temu bezpiecznych warunków.

23 marca 1989 r. na posiedzeniu Wojewódzkiego Komitetu Obrony prezydent Białegostoku wyjaśniał, iż na stworzenie i wyposażenie na terenie miasta ekipy ratowniczej w niezbędny sprzęt potrzebne są dodatkowe pieniądze, w tym również dewizy.

          Marian Kozłowski, szef Obrony Cywilnej w Białymstoku, przedstawił prognozowane stężenie chlorem i skutki strat ludzkich, jednocześnie wyjaśniając przy tym, iż formacje OC były przygotowywane do działań na wypadek wojny, a bezradne w warunkach skażenia. Brakowało także odpowiedniego wyposażenia. OC była w stanie wykonywać tylko działania pomocnicze poza strefą skażeń. Wojewódzki Inspektorat Obrony Cywilnej potrzebował pochłaniaczy wielogazowych na wyposażenie ekip ratowniczych, służby zdrowia, straży pożarnych, Milicji Obywatelskiej i formacji OC w zakładach pracy. Wnioskowano także, aby OC przeszła szkolenia na wypadek zagrożeń ekologicznych i klęsk żywiołowych, a nie tylko na wypadek wojny.

          Wojewoda Marian Gała podkreślił, iż społeczeństwo słusznie było oburzone na PKP, które z wielką niefrasobliwością podchodziło do przewozu ładunków niebezpiecznych przez Białystok. Władze PKP nie kwapiły się z poinformowaniem opinii publicznej o swoim stanowisku wobec wypadku. Wojewoda wnioskował, aby do końca maja 1989 r. opracować plan ochrony ludności w warunkach zagrożenia niebezpiecznymi substancjami przewożonymi przez miasto, zaostrzyć przepisy regulujące transport i przechowywanie niebezpiecznych substancji oraz opracować odpowiednie plany akcji ratunkowych w przypadku awarii urządzeń lub katastrofy, wstrzymać transport niebezpiecznych substancji do czasu naprawienia torów kolejowych.

          W kilka dni po wypadku władze kolejowe przystąpiły do zbadania jego przyczyn, tłumacząc się jednocześnie, iż nigdzie na świecie nie ma odrębnych linii kolejowych, którymi można wozić niebezpieczne materiały. Po analizach fachowcy doszli do wniosku, iż torowisko, po którym toczyły się cysterny z chlorem było w opłakanym stanie technicznym. Podkłady kolejowe położone zostały w 1970 r. i nigdy nie były remontowane. Leżąca na nich szyna nie wytrzymała ciężaru i pękła, a to pociągnęło za sobą wykolejenie się cystern. W związku z tym Prokuratura Wojewódzka postawiła zarzuty trzem pracownikom kolei, którzy nie sprawdzili stanu torów i pośrednio narazili mieszkańców Białegostoku na poważne niebezpieczeństwo. Oczywiście pracownicy ci stali się kozłami ofiarnymi, gdyż decydenci PKP zdawali sobie sprawę ze stanu technicznego tej ważnej linii kolejowej.

          Wypadek wywołał zrozumiałe oburzenie opinii publicznej, w wyniku czego pod petycją do Sejmu, w której zaprotestowano przeciwko przewozom niebezpiecznych ładunków przez Białystok, a firmowaną przez NSZZ "Solidarność" oraz zarejestrowany trzy dni wcześniej Obywatelski Klub Ekologiczny podpisało się 22 338 osób.

          30 marca 1989 r. za zgodą władz wojewódzkich odbyła się manifestacja zorganizowana przez Konfederację Polski Niepodległej, Niezależne Zrzeszenie Studentów oraz Polską Partię Socjalistyczną - Rewolucja Demokratyczna, NSZZ "Solidarność". Jej uczestnicy po raz kolejny zaprotestowali przeciwko "pociągom śmierci". Kilkaset osób przemaszerowało ulicami Białegostoku pod Urząd Wojewódzki, gdzie domagali się od wojewody podjęcia działań, które w przyszłości wyeliminowałyby zagrożenie katastrofą. Następnie 18 kwietnia na centralnym placu w mieście, zwanym placem 30-lecia PRL, opozycja zorganizowała wiec, na który - mimo niesprzyjającej pogody - przyszło około tysiąca białostoczan. W jego trakcie po raz kolejny protestowano przeciwko przewożeniu niebezpiecznych ładunków przez Białystok. Wiec antychlorowy był pierwszym akordem rozpoczynającej się kampanii przed wyznaczonymi na czerwiec wyborami do Sejmu i nowo tworzonego Senatu.

          W kilka dni później Grzegorz Rykowski - rzecznik prasowy wojewody - zwołał specjalną konferencję prasową, na którą przybyli też przedstawiciele opozycji. W trakcie dyskusji sprzeciwiali się oni przejazdom przez Białystok pociągów z niebezpiecznymi substancjami. Ich stanowisko poparli dziennikarze białostockich mediów. Rzecznik prasowy podkreślił, iż transporty nie podlegają wojewodzie, a ponadto władze centralne nie wyznaczyły innej linii kolejowej, więc niebezpieczne pociągi nadal miały kursować przez Białystok.

          Wobec braku zdecydowanej reakcji władz, 31 sierpnia 1989 r. przed Sądem Wojewódzkim w Białymstoku rozpoczęła się bezprecedensowa rozprawa. Pozwanymi byli Centralna Dyrekcja Okręgowa PKP oraz Rejon Przewozów Kolejowych w Białymstoku. W drugim narożniku stanął Obywatelski Klub Ekologiczny, reprezentowany przez Jana Kwasowskiego i mecenasa Janusza Andrzejewskiego. Powołując się na ustawę o ochronie środowiska z 1980 r. strona społeczna zażądała zakazu przewozu przez Białystok ciekłego chloru. Sąd odroczył rozprawę ze względu na konieczność wysłuchania opinii powołanych biegłych: chemika i toksykologa. Także białostoccy posłowie: Adam Babul, Jan Beszta Borowski i Krzysztof Putra zgłosili interpelację poselską w tej sprawie.

          Wyrok zapadł 27 grudnia 1989 r. Sędzia Maria Kazberuk zakazała transportu niebezpiecznych substancji przez Białystok do chwili wyremontowania torów. Opierając się na opiniach biegłych, w tym opinii inż. Andrzeja Sobieraja podkreślała, iż przy tym stanie technicznym nie da się uniknąć wypadku, który może spowodować śmierć wielu ludzi i ogromną katastrofę ekologiczną. Orzeczenie było korzystne dla władz miasta. Wojewoda idąc za ciosem podjął starania, aby Warszawa ustaliła mniej zaludnioną trasę przewozu niebezpiecznych substancji. Nie udało się jednak tego zrealizować i całkowicie wyeliminować zagrożenia ze strony niebezpiecznych transportów.

Źródło: Gazeta Wyborcza Białystok

2010-11-08

Reklamy.

          Pomysłowość reklamodawców jest znana wszystkim. Wszystko to po to, aby przyciągać ciągle to nowych konsumentów i dawać zarobek wielkim kampaniom produkującym owe produkty.

          Większość ludzi korzysta z czasu na emisję bloków reklamowych idąc do toalety, zrobić sobie kawę czy herbatę lub poświęcają go na rozmowę z bliskimi. Ja patrzę na to zupełnie inaczej. Widząc grafik stacji telewizyjnych rzadko jestem w stanie znaleźć dla siebie odpowiedni program. Kiedy tylko nie spojrzę w szklany ekran, wszędzie telenowele, tandetne talk-show’y albo dozwolona od lat 12 pornografia o tym jak to każdy może zostać top model i rozbierać się na każde skinienie. Jak już mam oglądać tego typu programy, to zdecydowanie wole wybrać bloki reklamowe. Niektóre są śmieszne, inne dają dużo do myślenia.

          Po co o tym piszę? Otóż wpadłem na pomysł, że w dzisiejszej notce zajmę się przedstawieniem reklam – nie tylko najśmieszniejszych.

          1. Nie wiem czy prawdziwa reklama jednego ze środków higienicznych przeznaczonych dla kobiet w czasie menstruacji.


          Skuteczne, nieprawdaż?

          2. Unia Europejska i inne stowarzyszenia przeciwko palaczom.


          3. Hydraulicy z jajami z UK.


          4. Poliżesz to? Cini Minis.


          5. Ręce, które telebimkują - Netia.


          6. Kolejna genialna kreacja dla Amnesty International.


JR, 2010-11-08.

2010-11-07

!

Zwrotka:
A H gis cis x4
A h gis

Przejście:
cis fis H gis x3
cis fis gis cis

Refren:
cis fis E fis
cis fis E gis
cis fis E fis
cis fis gis cis

2010-10-24

pro-cycling.org: Zaprezentowano trasę Giro d’Italia 2011.

          W turyńskim Teatro Carignano oficjalnie zaprezentowana została trasa 94. edycji Giro d’Italia. Miejsce kolarskiej gali nie było przypadkowe, bowiem to właśnie w Turynie zainaugurowana zostanie przyszłoroczna odsłona włoskiego wyścigu, podczas którego kolarze pokonać będą musieli blisko 3,5 tysiąca kilometrów. Trasa zapowiada się niezwykle ciężko, a słowem wstępu dodamy, że aż 7 z 21 etapów kończy się na górskich podjazdach!


94. Giro d’Italia w pigułce:

          Wyścig rozegrany zostanie w dniach 7-29 maja 2011 roku i będzie to jego 94. edycja. Całkowity dystans liczy sobie 3496 kilometrów, które podzielone są na 21 etapów:

• 4 płaskie etapy;
• 6 pagórkowatych etapów;
• 8 górskich etapów (w tym 7 z metą na podjeździe);
• 1 etap drużynowej jazdy na czas;
• 2 etapy indywidualnej jazdy na czas (w tym jeden górski).

          Start wyścigu nastąpi w miejscowości Venaria Reale, a po 23 dniach kolarze finiszować będą na Piazza Duomo w Mediolanie.

          Na trasie znajdują się w sumie 35 premii górskich.

          Na trasie znajduje się jeden odcinek pokryty białym żwirem – zawodnicy pokonają go podczas 5. etapu wiodącego z Piombino do Orvieto.

          Kolumna 94. Giro d’Italia odwiedzi 17 z 20 włoskich regionów.

          Do najtrudniejszych podjazdów na trasie 94. Giro d’Italia zaliczyć należy: Montevergine di Mercogliano, Etnę, Grossglockner, Zoncolan, Gardecci, Macugnagę, Sestriere, Crostis (nowość), Croce Carnico, Mauria, Fedaia-Marmolada, Tonale, Apricę, Mottarone, Colle delle Finestre oraz Cima Coppi - Passo Giau.


          Kto oglądał tegoroczną odsłonę Wyścigu Dookoła Włoch pomyślał zapewne, że cięższej przeprawy kolarzom już zaserwować nie było można. Jednak teraz, patrząc na trasę kolejnej edycji Giro można się nad tym głęboko zastanawiać.

          Podczas 23 dni tradycyjnie 21 będzie typowymi dniami wyścigowymi – jeden dzień zostawiono na transfer z Etny do Termoli, a drugi na całkowity odpoczynek. Przez te trzy tygodnie kolarze przejadą na rowerach 3496 kilometrów, a zatem o 63 kilometry więcej, niż w tym roku.

          Rywalizację zawodnicy rozpoczną od etapu drużynowej jazdy na czas, która rozegrana zostanie w Turynie, a jej dystans liczyć będzie sobie niespełna 22 kilometry. Poza tym kolarzy czekają jeszcze dwie czasówki – podobnie jak to miało miejsce w tegorocznej edycji jedna będzie miała charakter górski, wiodąc pod trudny podjazd do Nevegal (maksymalne nachylenie 14%), a druga odbędzie się w Mediolanie, gdzie zakończy się Giro.

          Pierwsze etapy odbędą się w północno-zachodniej części Włoch, a następnie peleton pokierowany zostanie w dół „apenińskiego buta”. W drodze do Orvieto pokonać przyjdzie zawodnikom 13-kilometrowy odcinek drogi szutrowej.

          Skupmy się jednak na tym, co najważniejsze, a więc na etapach górskich. Za takie uznanych zostało w sumie dziewięć etapów, w tym jeden wspomniany już odcinek indywidualnej jazdy na czas. Pozostaje więc osiem, a z nich tylko jeden nie zakończy się finiszem na podjeździe. Kolarze wspinać się będą pod Montevergine di Mercogliano, Etnę, Grossglockner, Passo Giau i oczywiście Zoncolan. Na trasie znajduje się rekordowa liczba premii górskich – będzie ich aż 35! Na przestrzeni ostatnich lat nie było ich więcej niż 24

Lista etapów 94. Giro d’Italia:

7 maja – 1. etap: Venaria Reale – Turyn (TTT), 21,5 km
8 maja – 2. etap: Alba - Parma, 242 km
9 maja – 3. etap: Reggio Emilia - Rapallo, 178 km
10 maja – 4. etap: Quarto dei Mille - Livorno, 208 km
11 maja – 5. etap- Piombino - Orvieto, 201 km
12 maja – 6. etap: Orvieto - Fiuggi Terme, 195 km
13 maja – 7. etap: Maddaloni - Montevergine di Mercogliano, 100 km
14 maja – 8. etap: Sapri - Tropea, 214 km
15 maja – 9. etap: Messina - Etna, 159 km
16 maja: Dzień transferowy
17 maja – 10. etap: Termoli - Teramo, 156 km
18 maja – 11. etap: Teramo - Castelfidardo, 162 km
19 maja – 12. etap: Castelfidardo - Ravenna, 171 km
20 maja – 13. etap: Spilimbergo - Glossglockner, 159 km
21 maja – 14. etap: Lienz - Monte Zoncolan, 210 km
22 maja – 15. etap: Conegliano - Gardeccia-Val di Fassa, 230 km
23 maja: Dzień odpoczynku
24 maja – 16. etap: Belluno – Nevegal (ITT), 12,7 km
25 maja – 17. etap: Feltre - Sondrio, 246 km
26 maja – 18. etap: Morbegno - San Pellegrino Terme, 147 km
27 maja – 19. etap: Bergamo - Macugnaga, 211 km
28 maja – 20. etap: Verbania - Sestriere, 242 km
29 maja – 21. etap: Mediolan – Mediolan (ITT), 32,8 km
Całkowity dystans: 3496km

Martyna M. Kobylińska @ pro-cycling.org, 2010-10-24.

2010-10-21

Welcome to...

          Została znaleziona wraz z rodzeństwem w porzuconym miocie i przygarnięta przez panią weterynarz, która zaopiekowała się małymi kocurkami i znalazła im dom. Jeden, a właściwie jedna z nich trafiła pod nasz dach osiem dni temu. Jest niezwykle szczęśliwym, radosnym i rozhulanym brzdącem. Ciągle w ruchu, chętna do zabawy i psot. Być może trochę uciążliwa dla mojej nieco starszej kotki; ciągle ją zaczepia, „podszczypuje” i naśladuje. Co prawda na samym początku Milka – kocia królowa domu, była strasznie zazdrosna i zła na to, że przygarnęliśmy tego brzdąca (syczała na nią i miała niezwykle smutne oczka), ale z czasem wszystko się unormowało. Coraz więcej czasu spędzają ze sobą, razem się myją, śpią czy stoją w kolejce do miseczek z jedzeniem.

          Koka, bo tak właśnie nazywa się ów szaro-panterkowy kociaczek od razu podbił nasze serca. „Takie małe koteczki są najsłodszymi stworzeniami na świecie” – te słowa mojej drugiej, lepszej połówki podsumowują wszystko.


Pyszczek, 2010-10-15.


W pełnej okazałości, 2010-10-15.

JR, 2010-10-21.

2010-10-19

The Tour 2011.

          We wtorkowe przedpołudnie w Paryżu oficjalnie zaprezentowana została trasa 98. edycji Tour de France. Sprawdziło się sporo wcześniejszych podejrzeń, jednak nie zabrakło również zaskoczeń. Tak czy inaczej po zapoznaniu się z mapą przyszłorocznej Wielkiej Pętli można wysnuć wniosek, że nie będzie łatwo, ale na pewno będzie ciekawie.


98. Tour de France w pigułce:

          Wyścig rozegrany zostanie w dniach 2-24 lipca 2011 roku i będzie to jego 98. edycja. Całkowity dystans liczy sobie 3471 kilometrów, które podzielone są na 21 etapów:

• 10 płaskich etapów;
• 3 pagórkowate etapy;
• 6 górskich etapów (w tym 4 z metą na podjeździe);
• 1 etap drużynowej jazdy na czas (23 kilometry);
• 1 etap indywidualnej jazdy na czas (41 kilometrów).

          Peleton dwukrotnie, dzień po dniu, zmierzy się z podjazdem pod Col du Galibier, które świętować będzie swoje stulecie obecności w Tour de France, a w trakcie wyścigu kolarzy czekają dwa dni odpoczynku – jeden w Le Lioran Central, drugi w Departement de la Drom.

          Na trasie znajdują się w sumie 23 premie górskie, oznaczone kategoriami 2., 1. i najwyższą (HC). Podobnie jak w poprzednich kilku edycjach nie będzie bonifikat czasowych ani na premiach lotnych, ani na finiszach.

          Na trasie w roli gospodarzy wyścigu zadebiutuje aż 15 miast: Blaye-les-Mines, Cap Fréhel, Carhaix, Carmaux, Cugnaux, Galibier Serre-Chevalier, Limoux, Modane, Mont des Alouettes Les Herbiers, Mûr-de-Bretagne, Olonne-sur-Mer, Passage du Gois La Barre-de-Monts, Pinerolo (Włochy), Redon oraz Saint-Paul-Trois-Châteaux.

          Całkowita pula nagród, które przyznaje zostaną podczas przyszłorocznego Tour de France wyniesie 3 200 000 euro, w tym 450 000 euro dla zwycięzcy wyścigu.


          Prawie 3,5 tysiąca kilometrów pokonać będą musieli kolarze, którzy wybiorą się na 98. edycję najbardziej prestiżowego wyścigu kolarskiego na świecie – Tour de France. Jego start wyznaczony został na 2 lipca, a peleton wyruszy na trasę z zachodniej Francji, z regionu Wandea. Po trzytygodniowej przeprawie tradycyjnie zawodnicy finiszować będą na Polach Elizejskich w Paryżu. Po drodze pokonać będą jednak musieli wiele trudności, bo choć tym razem organizatorzy nie zdecydowali się prowadzić peletonu przez bruki, to jednak łatwiej przez to wcale nie będzie.

          W ramach 21 etapów, które zostaną rozegrane, znajdzie się aż 10 odcinków płaskich, choć nie na wszystkich o końcowy triumf powalczyć będą mogli typowi sprinterzy, a wszystko za sprawą niewielkich podjazdów, na których wyznaczono mety. Ponadto zawodnicy dwukrotnie zmierzą się z czasem – raz drużynowo, a raz indywidualnie. Jednak to, co najważniejsze, to etapy górskie, a tych będzie w sumie sześć, z czego cztery wieńczone są wspinaczkami. W mediach pojawiły się spekulacje, że Christian Prudhomme będzie chciał, aby kolarze dwukrotnie trudzili się z podjazdem pod Alpe d’Huez, jednak ostatecznie „zadowolił się” on wersją 109-kilometrowego odcinka wieńczonego tą górą, którą poprzedzą wspinaczki pod Col du Telegrach i Col du Galibier, gdzie z kolei peleton finiszować będzie dzień wcześniej. Dwukrotnemu zdobywaniu Galibier nie ma się jednak co dziwić, gdyż wzniesienie to po raz pierwszy na trasie Tour de France zawitało w 1911 roku, w związku z czym minie równo wiek od tego wydarzenia, co należy odpowiednio uczcić.

          Podczas 23 dni wyścigu 2 zostaną tradycyjnie przeznaczone na odpoczynek – pierwszy z nich nastąpi po etapie 9., poprzedzając wjazd peletonu w Pireneje, a drugi pozwoli zebrać zawodnikom siły przez ciężkimi wspinaczkami, jakie czekają na nich w Alpach i zaplanowany został po 15. etapie.

Martyna M. Kobylińska @ pro-cycling.org

2010-10-14

Wanted: Klucha.

          We wszystkich dzisiejszych białostockich gazetach ukazała się zaskakująca informacja na temat niezidentyfikowanego osobnika. Podejrzewany jest o liczne rozboje i zbezczeszczenia mienia prywatnego na terytorium całego naszego miasta. „Do tej pory nie mamy jego dokładnego rysopisu. Apelujemy do mieszkańców Białegostoku o pomoc w złapaniu przestępcy. Każdego, kto miał z nim styczność prosimy o kontakt z najbliższym komisariatem policji” – mówi rzecznik prasowy podlaskiego komendanta wojewódzkiego policji podinsp. Ondrzej Burunewski.

          Kurier Popołudniowy na łamach swojego dzisiejszego wydania opublikował artykuł poświęcony gangsterowi z nad rzeki Białej wraz z iście amerykańskim listem gończym. Możemy w nim przeczytać, że „(…) bandyta dokonał do tej pory napadów na szkodę w wysokości przekraczającej 430 tysięcy złotych. (…) Białostocka policja bada sprawy do tej pory niepowiązywane z jego osobą. Podejrzewa się, że Klucha (pseudonim poszukiwanego nadana przez KMP Białystok), mógł założyć grupę przestępczą zajmującą się wymuszeniami, kradzieżami i inną działalnością przestępczą. (…) Policjanci apelują o ostrożność i kontakt telefoniczny lub osobisty na najbliższym posterunku w razie jakichkolwiek podejrzeń. „Naszym obowiązkiem jest chronienie naszych obywateli przed bandytami i zapewnienie im spokojnego bytu” – zakończył dzielnicowy z jednego z komisariatów w Białymstoku.

          Jak podaje Kurier Popołudniowy: „(…) podczas ostatniego skoku poszukiwany ubrany był w długi brązowy płaszcz do kostek; na głowie miał czapkę tego samego koloru. (…) Nagrodę ufundował prezydent miasta Białegostoku.”

JR; 2010-10-14.

2010-10-13

Cytat na dziś: Bolesław Prus.

„Jeśli masz pieniądze, kupuj rower. Nie wyobrażaj sobie, że w nim siedzi diabeł, nie lękaj się trudów nauki, nie lekceważ go jako zabawkę, ale naucz się jeździć i wyjeżdżaj jak najczęściej i najdalej za miasto. W krótkim czasie zgrubieją ci muskuły, odzyskasz sen, apetyt i humor, staniesz się człowiekiem zdrowym i dzielnym.”

@ Bolesław Prus, 1891.

2010-10-08

Tour de dopalacz

          Przestrzegając przed niebezpieczeństwami związanymi z dopingowym przemysłem - nieustannie się rozwijającym, każdego dnia bardziej wyrafinowanym - zazwyczaj używamy czasu przyszłego. Sport „umrze”, „straci sens”, „zdehumanizuje się”, a rywalizacja „przeniesie się z boisk do laboratoriów”.

          Ale kiedy mówimy o kolarstwie, wypada używać tylko czasu teraźniejszego. Ewentualnie przeszłego. Na szosach sport czysty, tradycyjny zdechł. Po 1995 roku w ani jednej edycji Tour de France, czyli najbardziej prestiżowej imprezy w tej dyscyplinie, nie zdołaliśmy uniknąć poważnych dopingowych podejrzeń - lub regularnej afery - uderzających w jej triumfatorów. Jedni do szprycowania się przyznawali, innym przestępstwo udowodniono, jeszcze inni korzystali na usunięciu z wyścigu faworytów (Carlos Sastre i sprawa grupy Astana) albo zostali obwołani zwycięzcami (Oscar Perreiro) dopiero wtedy, gdy zakazaną substancję wykryto w moczu zwycięzcy rzeczywistego (Floyd Landis). Pętla zaciska się nawet wokół szyi legendarnego Lance’a Armstronga... 15 lat bez niezapaskudzonego wyścigu!

          Teraz zawieszony został superbohater ostatnich lat Albert Contador, a niejaki Ettore Torri ogłosił, że wśród popychaczy pedałów biorą wszyscy.

          Torri nie jest zrezygnowanym kibicem, który stracił złudzenia i odruchowo podejrzewa wszystkich. Ani sfrustrowanym, skazanym na banicję kolarzem, który przyjął prostą obronną strategię: kantuję, bo kantują wszyscy. Nie, Torri to 78-letni, szanowany rzymski prokurator sterujący walką z dopingiem we Włoszech. On proceder poznał głęboko, on musi wiedzieć, co mówi.

          Wyrwało mu się też, że doping należy zalegalizować, o ile ten nie szkodzi zdrowiu. Wyrwało mu się niemądrze. Po pierwsze, każdy lekarz powie, że nie da się ustalić dawki „szkodzącej zdrowiu”, bo różni ludzie różnie na różne substancje reagują. Po drugie, przesunięcie granic nie zapobiegłoby oszustwom, lecz przesunęłoby oszukiwanie na inny poziom. Pozwolilibyśmy na zażywanie siedmiu kropel dopalacza, to nienasycony delikwent w potrzebie wciągałby dwa razy tyle, a potem dowąchał czego innego, żeby ślady szwindlu z organizmu usunąć.

          Czyli nic by się nie zmieniło. Jak oszukują wszyscy dziś (o czym nie tylko ja jestem głęboko przekonany), tak wszyscy oszukiwaliby jutro. A lud nadal by wyścigi oglądał - skoro 15 lat przekrętów sprzed telewizorów tłumów nie przepędziło, to nie przepędzi ich i pół wieku. Wiedzą, że kręcący nadal - także po wzięciu szprycu - wkładają w walkę wysiłek nadludzki, zasługujący na podziw i szacunek.

          Uczciwie i bez hipokryzji zrobiłoby się dopiero, gdybyśmy zezwolili na absolutnie wszystko. Kolarze z większymi pieniędzmi i zmyślniejszymi jajogłowymi u boku mieliby większe szanse na sukces (znamy to z Formuły 1), a także większe szanse na przeżycie, bo ktoś kontrolowałby, ile czego zażywają. Natomiast kolarze ubożsi w szmal oraz know-how mieliby mniejsze szanse na sukces. I na przeżycie. Zdeterminowany, niezdolny do podejmowania racjonalnych decyzji półgłówek mógłby się wykończyć już na początku kariery.

          Wszyscy ponosiliby ryzyko. Jak himalaista, który wspinając się ku abstrakcyjnemu celowi - zdobyciu szczytu - może zginąć. Jak przyduszony tłuszczem zapaśnik sumo, który wie, że przedstawiciele jego profesji umierają dziesięć lat wcześniej niż przeciętny Japończyk. Jak bokser, któremu cios odbiera mowę albo i rozum. I jak moczymorda, który chleje na umór, czyli po zawał albo marskość. Atleta zostałby zredukowany do bolidu, z którego wyciska się maksimum, nawet kosztem kraksy na następnym wirażu.

          Nieetyczne? Owszem, dlatego przepisy pełnej swobody zabraniają. Antydopingowy pancerz nie chroni równości szans i w ogóle uczciwości rywalizacji, on chroni wyłącznie zdrowie i życie sportowców. Choć ćpają wszyscy, to wpadają tylko pechowcy, więc o sprawiedliwości nie ma mowy. Ale strach przed dyskwalifikacją ogranicza dawki przyjmowanych dopalaczy, trzyma za włosy tych, którzy balansują na krawędzi i dla chwały gotowi byliby rzucić się w przepaść. Handlarzy narkotykami też nie ścigamy przecież dlatego, że chcemy wszystkim po równo odebrać dostęp do odmiennych stanów świadomości, lecz po to, by w rynsztokach leżało mniej trupów.

          Czysty sport - pewnie nie tylko w kolarstwie - jest martwy. Walczymy już tylko o to, by rzadziej zabijał sportowców.

Autor: Rafał Stec.

2010-10-03

Hattrick: FC Red Devils Bial - SHNN FOOTBALL CLUB

          1604 kibiców pojawiło się na FC Red Devils Bialys Arena w ten pochmurny dzień. Ulice w całym regionie Podlaskie były wymarłe, gdy fani obu drużyn zebrali się na meczu derbowym. Trener drużyny Bialystok zdecydował się na ustawienie 4-4-2. Następujący piłkarze wybiegli na murawę: Dac - Mnich, Grzejda, Machiński, Szczęśniak - Łopaciński, Roszak, Wywiał, Kluczewski - Rycerz, Drzewiecki.

          Taktyka zespołu FOOTBALL opierała się na ciekawym ustawieniu 4-3-3. A teraz króciutko skład, bo to w końcu najważniejsze: Čerina - Szymanowski, Gancarz, Stawiarz, Ratajski - Cecotka, Owczarek, Szczygieł - Drobek, Tchizhevskiy, Grygowski.

          Gra z kontry zdawała się być ulubioną taktyką zespołu Bialystok. Drużyna FOOTBALL zdecydowała się grać pressingiem. Zaczyna wiać chłodny wiatr. Wieje też nudą. 14 minuta. Okazja dla FOOTBALL. Rafał Szymanowski przedziera się środkiem pola, minął już dwóch obrońców - wpadł w pole karne! No strzelaj, strzelaj, strzelaj, goooooolll !!!! 0-1. W 23 minucie rzut karny dla FOOTBALL. Jędrzej Ratajski ze spokojem podwyższył prowadzenie o kolejnego gola. 0-2 i porażka gospodarzy wydaje się być nieunikniona, jak zmarszczki po sześćdziesiątce. Minęło 29 minut gry, kiedy Yuriy Tchizhevskiy przedarł się z prawego skrzydła, podwyższając wynik ku rozpaczy lokalnych fanów. Zespół FOOTBALL prowadził już 0-3. Po pierwszej połowie spotkania 0-3. Drużyna FOOTBALL dyktowała warunki na murawie, z 61 procentami posiadania piłki.

          Yuriy Tchizhevskiy spróbował wykorzystać swoje nietuzinkowe przyśpieszenie w 53 minucie, ale Hieronim Grzejda pewnie przerwał atak, pokazując, że i jemu nieobce są umiejętności sprinterskie. Zawodnik gości, Yuriy Tchizhevskiy, wykorzystał błąd, a właściwie wielbłąd prawego obrońcy gospodarzy w 74 minucie poprawiając wynik na 0-4 dla FOOTBALL. W 80 minucie żółta kartka dla zawodnika FOOTBALL. Waldemar Owczarek odpychał delikatnie, ale trafił na sokole oko arbitra. 81 minuta. Zaczyna się kopanie po nogach. Leży Henryk Kluczewski (Bialystok) i zwija się z bólu. Oj, już wstał! Po szybkiej wymianie podań środkiem boiska Yuriy Tchizhevskiy znalazł się w wyśmienitej sytuacji i mimo ofiarnej interwencji bramkarza umieścił piłkę w siatce. Od 82 minuty drużyna FOOTBALL prowadzi już 0-5. To już trzeci gol na jego koncie - Yuriy Tchizhevskiy zdobywa hat-trick. Przekonani o zwycięstwie, zawodnicy FOOTBALL skupili się bardziej na defensywie. Jędrzej Ratajski zwiększył prowadzenie gości potężnym strzałem z woleja po podaniu z prawej flanki. 0-6. Kibice gospodarzy zaniemówili. Zawodnik gości, Tomasz Szczygieł, w 88 minucie wykorzystał nieporozumienie pomiędzy bramkarzem a stoperem gospodarzy. 0-7 dla FOOTBALL. Wspaniała okazja dla Bialystok. Adam Wywiał otrzymał podanie z prawej i popisał się przepięknym strzałem nożycami. Ku rozpaczy kibiców Božidar Čerina wykazał się nieziemskim refleksem. Po przepięknej kontrze w 89 minucie drużyny FOOTBALL Jakub Drobek popędził lewą stroną boiska i mocnym strzałem próbował zaskoczyć bramkarza. Ten jednak był na posterunku i pewnie złapał piłkę. W 89 minucie zawodnik drużyny Bialystok, Adam Wywiał, po starciu z rywalem padł na murawę tuż za linią pola karnego. Jednak sędzia uznał, że zawodnik symulował i ukarał go żółtą kartką. W 89 minucie seria dokładnych podań z pierwszej piłki w środku pola. Tomasz Szczygieł nie zmarnował okazji na zwiększenie prowadzenia dla FOOTBALL na 0-8. Te czterdzieści pięć minut spotkania było zdominowane przez FOOTBALL, z imponującymi 67 procentami posiadania piłki.

          Najważniejszym piłkarzem zespołu Bialystok był Ludwik Szczęśniak. Niestety Hieronim Grzejda powinien jak najszybciej zapomnieć o dzisiejszym występie. Jakub Drobek był niewątpliwie najbardziej wyróżniającym się zawodnikiem zespołu FOOTBALL. Z drugiej strony, Adrian Cecotka miał fatalny dzień. Końcowy wynik meczu: 0-8.

Źródło: hattrick.

2010-09-29

Nie...

Nie biegnij, gdy możesz iść,
nie idź, gdy możesz stać,
nie stój, gdy możesz siedzieć,
nie siedź, gdy możesz leżeć.
Śpij zawsze, gdy jest okazja...
i nie zapomnij napełnić manierki.

Amen.


@ II WW, 1944-09-18.

2010-09-28

Biblia z klocków Lego.

          1. Biblia z klocków Lego

          Więcej niż 4,500 ilustracji obrazujących ponad 400 biblijnych powieści. Począwszy od księgi Rodzaju aż po Apokalipsę. Wszystko, od samego początku - jest dziełem jednego człowieka. To Brendan Powell Smith, który stworzył Biblię z klocków Lego.

          W wywiadzie udzielonym dla The Daily Telegraph mówi, że jego jedyną intencją jest pokazywać Biblię w przystępny, czasami humorystyczny, sposób. Sam, jak przyznaje, nie jest zbyt religijny. "Mam jednak dużo szacunku dla religii i Biblii" - dodaje.

          Oto fragmenty jego dzieła, które w całości możecie obejrzeć na stronie internetowej: thebricktestament.com.

          2. Ks. Rodzaju 2:7

          "(...) wtedy to Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia".

          3. Ks. Rodzaju 2:21

          "Wtedy to Pan sprawił, że mężczyzna pogrążył się w głębokim śnie, i gdy spał wyjął jedno z jego żeber, a miejsce to zapełnił ciałem."

          4. Ks. Wyjścia 34:4

          "Mojżesz wyciosał dwie tablice kamienne jak pierwsze, a wstawszy rano wstąpił na górę, jak mu nakazał Pan, i wziął do rąk tablice kamienne."

          5. 1 Księga Królewska 8:5

          "A król Salomon i cała społeczność Izraela, zgromadzona przy nim, przed Arką składali wraz z nim na ofiarę owce i woły, których nie rachowano i nie obliczano z powodu wielkiej ich liczby."

          6. Ewangelia wg św. Mateusza 1:18

          "Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego"

          Ewangelia wg św. Łukasza 1:26

          "W szóstym miesiącu posłał Bóg anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret"

          7. Ewangelia wg św. Mateusza 3:11-12

          "Ja was chrzczę wodą dla nawrócenia; lecz Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie; ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów. On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem."

          8. Ewangelia wg św. Mateusza 4:19

          "I rzekł do nich: "Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi"

          9. Ewangelia wg św. Jana 6:19-20

          "Gdy upłynęli około dwudziestu pięciu lub trzydziestu stadiów, ujrzeli Jezusa kroczącego po jeziorze i zbliżającego się do łodzi. I przestraszyli się. 20 On zaś rzekł do nich: "To Ja jestem, nie bójcie się!"

          10. Ewangelia wg św. Mateusza 26:20

          "Z nastaniem wieczoru zajął miejsce u stołu razem z dwunastu"

          11. Ewangelia wg św. Łukasza 22:41:42,

          "A sam oddalił się od nich na odległość jakby rzutu kamieniem, upadł na kolana i modlił się tymi słowami: "Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!"

          12. Ewangelia wg św. Marka 15:34

          "O godzinie dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: "Eloi, Eloi, lema sabachthani", to znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?"

          13. Dzieje Apostolskie 9:1:4

          "Szaweł ciągle jeszcze siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich. Udał się do arcykapłana i poprosił go o listy do synagog w Damaszku, aby mógł uwięzić i przyprowadzić do Jerozolimy mężczyzn i kobiety, zwolenników tej drogi, jeśliby jakichś znalazł. Gdy zbliżał się już w swojej podróży do Damaszku, olśniła go nagle światłość z nieba. A gdy upadł na ziemię, usłyszał głos, który mówił: "Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?""

          14. Dzieje Apostolskie 9:6

          "Wstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić"

          15. Apokalipsa św. Jana 12:3

          "I inny znak się ukazał na niebie: Oto wielki Smok"

          16. Apokalipsa św. Jana 22:12

          "Oto przyjdę niebawem, a moja zapłata jest ze mną, by tak każdemu odpłacić, jaka jest jego praca."

          Wszystkie cytaty pochodzą z Biblii Tysiąclecia, wydanej przez wyd. Pallottinum w Poznaniu, 2003 r.

          
Źródło: niewiarygodne.pl.

2010-09-27

Stringbike – węgierski rower bez łańcucha.

          Koniec ze smarowaniem rowerowego łańcucha i podwijaniem nogawek spodni, aby się nie brudziły i nie wkręciły w łańcuch. Węgierski zespół projektantów zaprezentował innowacyjny rower bez łańcucha - Stringbike, który dodatkowo można łatwo dostosować zarówno do jazdy miejskiej, jak i sportowej.

          W nowym rozwiązaniu, zamiast staromodnego łańcucha zastosowano stalowe linki połączone ze specjalnie zaprojektowanym systemem dźwigni i dysków, które napędzają rower. Wspomniane dyski stanowią kluczowy element całego systemu, ponieważ decydują o charakterystykach jezdnych roweru. Są to elementy wymienne - stosując różne dyski możemy w prosty sposób zamienić nasz rower z wersji miejskiej w trekkingową albo sportową. Sposób działania systemu tarcz i dźwigni przedstawiony jest na poniższym filmie:

          Dodatkową, bardzo dużą zaletą nowego systemu jest bardzo szybka zmiana biegów. Zastosowanie stalowych linek pozwoliło na zmienianie biegów nawet pod bardzo dużym obciążeniem lub przy jego braku - gdy nie pedałujemy. W ten sposób, jak zapewniają twórcy rozwiązania, rowerzysta może płynnie i szybko pokonywać nawet kręte miejskie uliczki i nie musi się skupiać na czynności zmiany przerzutek. Oczywiście brak łańcucha to także koniec problemu z jego smarowaniem i brudzeniem nogawek spodni. Co więcej, koła nowego roweru można ustawić asymetrycznie, przez co możliwe jest większe obciążenie lewej lub prawej nogi. To rozwiązanie może być przydatne dla osób niepełnosprawnych lub w treningu zawodowców.

          To jeszcze nie wszystko. Zastosowanie nowego systemu stalowych linek pozwala na odłączenie tylnego koła od roweru, bez ingerowania w system napędowy - zajmuje to zaledwie chwilę. Dzięki temu przyjeżdżając do pracy rowerem, możemy zabrać do biura koło i nikt roweru nam nie ukradnie. Odczepienie przedniego koła również jest bardzo proste, co z kolei umożliwia proste przewożenie roweru w samochodzie.

          Jak zauważają twórcy Stringbike'a, ich rozwiązanie posiada mniej ruchomych elementów niż klasyczny rower, jest prostsze w montażu i demontażu oraz ma atrakcyjny wygląd. Te cechy powodują, że sprzęt powinien być tańszy w produkcji i jednocześnie atrakcyjny dla kupującego. Ciekawe kiedy zobaczymy Stringbike w polskich sklepach rowerowych?

          Na koniec film jak to działa w rzeczywistości:


Źródło: forum.pro-cycling.org @ BigBird.

2010-09-26

Hattrick: SHNN FOOTBALL CLUB vs. FC Red Devils Bialystok

          2543 kibiców z niepokojem spoglądało na zachmurzone niebo nad SHNN-ARENA, ale póki co nie padało. Nadchodzące derby regionu Podlaskie wzbudziły wielkie emocje, gromadząc po równo kibiców obu drużyn. Drużyna FOOTBALL wybiegła na boisko w strategicznej formacji 4-3-3. Na murawę wybiegli: Čerina - Szymanowski, Maciesza, Stawiarz, Ratajski - Cecotka, Owczarek, Szczygieł - Drobek, Tchizhevskiy, Grygowski.

          Trener drużyny Bialystok zdecydował się na ustawienie 4-4-2. A teraz króciutko skład, bo to w końcu najważniejsze: Dac - Mnich, Grzejda, Machiński, Szczęśniak - Łopaciński, Roszak, Wywiał, Kluczewski - Rycerz, Drzewiecki.

          Zespół FOOTBALL od samego początku przyjął taktykę pressingu. Zespół Bialystok skupił się na akcjach oskrzydlających. W 28 minucie zmiana w ekipie FOOTBALL. Aleksander Maciesza opuszcza boisko w karetce i nie wróci już do gry. Kibice klaszczą dodając mu otuchy - prawdopodobnie piłkarz ma złamaną nogę! Jego miejsce na boisku zajął Adam Gancarz. Trybuny ucichły w 30 minucie, kiedy po dynamicznej akcji prawą stroną Tadeusz Drzewiecki wyprowadził drużynę gości na prowadzenie 0-1. Krzysztof Łopaciński dośrodkował po ziemi, tam w rękę któregoś... GOOL! Jeest! Jest gool! Tadeusz Drzewiecki! Ładnie się tam zachował. Trener wpada na boisko! 32 minuta spotkania. 0-2. Przekonani o zwycięstwie, zawodnicy Bialystok skupili się bardziej na defensywie. Rafał Szymanowski mógł tylko bezradnie przyglądać się, kiedy zawodnik Bialystok, Henryk Kluczewski, przemknął obok niego i pewnie pokonał bramkarza. Tu warunki fizyczne przesądziły przede wszystkim, nogi jak u bociana... 0-3. Wspaniała okazja dla FOOTBALL. Tomasz Szczygieł otrzymał podanie z prawej i popisał się przepięknym strzałem nożycami. Ku rozpaczy kibiców Andrzej Dac wykazał się nieziemskim refleksem. Arbiter był ewidentnie zbyt pobłażliwy w 39 minucie. Gustaw Mnich chciał chyba złamać nogę przeciwnikowi. Cud, że skończyło się na żółtej kartce. Cud, że rywal żyje. Jędrzej Ratajski jeszcze długo będzie czuł ból w kolanie, ale na szczęście dla FOOTBALL, zawodnik zacisnął zęby i kontynuował grę. W 41 minucie Jędrzej Ratajski zaskoczył bramkarza gości kąśliwym uderzeniem z rzutu wolnego, zmniejszając ich przewagę do 1-3. W 42 minucie Jakub Drobek po fantastycznej akcji lewym skrzydłem wyszedł jak to się mówi w piłkarskim żargonie: sam na sam, czyli jeden na jeden i nie zmarnował tej okazji. FOOTBALL przegrywa już tylko 2-3. W 43 minucie zawodnik drużyny Bialystok, Ludwik Szczęśniak, po starciu z rywalem padł na murawę tuż za linią pola karnego. Jednak sędzia uznał, że zawodnik symulował i ukarał go żółtą kartką. W 44 minucie, precyzyjnym strzałem zza linii pola karnego Waldemar Owczarek (FOOTBALL) wyrównał wynik na 3-3. Po pierwszej połowie spotkania 3-3. Drużyna FOOTBALL, osiągając 61 procent posiadania piłki, zdominowała mecz.

          Božidar Čerina doznał lekkiej kontuzji i musiał być opatrzony przy linii. Mam nadzieję, że po zamrożeniu piłkarz nadal będzie nadawał się do gry... Tak, na szczęście zmiana nie jest konieczna. Zespół FOOTBALL przeprowadził szybką akcję lewą stroną w 80 minucie. Jakub Drobek uderzył mocno z ostrego kąta, dając drużynie gospodarzy prowadzenie 4-3. Zawodnik gospodarzy Adam Gancarz był bliski powiększenia przewagi w 83 minucie. Jakimś cudem Andrzej Dac zdołał jednak wybić czubkami palców ten kąśliwy strzał z prawej flanki. Zespół FOOTBALL poprawił wynik na 5-3, gdy Telesfor Grygowski przedarł się prawym skrzydłem pozostawiając obrońców z tyłu. Przy takim wyniku, utrzymanie prowadzenia stało się priorytetem dla FOOTBALL. Zespół FOOTBALL dominował w spotkaniu, osiągając 66 procent posiadania piłki.

          Jakub Drobek rozegrał dzisiaj fenomenalny mecz dla FOOTBALL. Natomiast Tomasz Szczygieł zagrał poniżej wszelkiej krytyki. Ludwik Szczęśniak był najlepszym zawodnikiem drużyny Bialystok. Niestety, Hieronim Grzejda zanotował fatalny występ. Końcowy wynik meczu: 5-3.

Źródło: hattrick.

2010-09-24

Kamery slow motion.

          Któż z nas nie słyszał podczas Mistrzostw Świata w piłce nożnej w Republice Południowej Afryki przechwałek organizatorów, powtarzanych przez media, ileż to kamer umieszczonych jest przy murawie w celu pokazania nam – widzom, nawet najmniejszych szkopułów. Obejrzeliśmy, zobaczyliśmy, zapomnieliśmy… ale czy o wszystkim?

          W mojej pamięci, co prawda nie zaczęto ich stosować na tym mundialu, zapadły ujęcia z kamer typu slow motion. W krótkim skrócie polegają one na zarejestrowaniu kamerą obrazu z szybkością 100-150 klatek na sekundę (w standardowo dostępnych kamerach „PAL” jest to 25 klatek/sekundę) i następnie zwolnienie go. Jak nie muszę przekonywać daje to fantastyczny efekt! Widzimy każdy najmniejszy ruch czy podmuch przykładowej trawy na murawie boiska piłkarskiego. Dlaczego o tym piszę? Otóż przeglądając pewne forum internetowe wpadł mi w ręce pewien filmik, który chcę wam pokazać. Trwa on co prawda niecałe 7 minut, ale według mnie jest warty poświęcenia tej chwili swojego jakże cennego czasu. Zatem zapraszam wszystkich do oglądania.

          W celu zachęcenia do obejrzenia filmu dodam, że można na nim zobaczyć to, czego nasze „gołe oko” nie jest w stanie zarejestrować. Są to między innymi iskry i wydobywający się płomień z zapalniczki, rozduszony pomarańcz przy pomocy młotka czy, według mnie najlepsza scena, zmiażdżenie jajka za pomocą pułapki na myszy. Wszystko to oczywiście w zwolnionym tempie! Polecam!



tekst: JR, 2010-09-24;
film: Tempus II @ Philip Heron, 2010-05-28.

2010-09-23

Lot nad kukułczym gniazdem

Autor: Kesey Ken
Tytuł oryginalny: One Flew Over the Cuckoo's Nest
Język oryginalny: angielski
Tłumacz: Mirkowicz Tomasz
Kategoria: Literatura piękna
Gatunek: literatura współczesna zagraniczna
Forma: powieść
Rok pierwszego wydania: 1962
Rok pierwszego wydania polskiego: 1981
"Lot nad kukułczym gniazdem" to jedna z najgłośniejszych i najszerzej w świecie znanych powieści amerykańskich drugiej połowy XX wieku. Ukazuje brutalne dławienie indywidualności na przykładzie zamkniętego zakładu psychiatrycznego, w którym pacjentów odziera się z resztek wolności i godności osobistej. Powieść stanowi wnikliwą analizę psychologiczną szaleństwa zbiorowości.

Książka Keseya wstrząsnęła opinią amerykańską, a przybyły w tym czasie do USA, zrewoltowany przeciw władzy komunistycznej czeski reżyser Milosz Forman nakręcił na jej podstawie film ze słynną kreacją Jacka Nicholsona. Film ten przydał sławy powieści (podobnie jak jej adaptacja teatralna), uwypuklając metaforyczną, antytotalitarną wymowę. W krajach ówczesnego bloku sowieckiego przyjęto go szczególnie żywo, jako czytelną aluzję do sowieckich "psychuszek", w których osadzano i prześladowano opozycjonistów.

@ Świat Książki, 2000

2010-09-20

Vuelta, Vuelta i po Vuelcie… Podsumowanie.

          Dwadzieścia dwie drużyny, stu dziewięćdziesięciu ośmiu kolarzy, 3.400 przejechanych kilometrów podzielonych na 21 etapów (jednej drużynowej jeździe na czas, jedenastu płaskich – nie zawsze iście sprinterskich, ośmiu górskich i jednym – jak się później okazało decydującym; indywidualnej jeździe na czas).

                Brak bujnej, przedstawiającej życie zieleni. W około trasy tylko żółte piachy i pozasadzany w rzędach owocowe drzewka – winorośle i cytrusy. Miasteczka z zżółkłymi fasadami domów niczym ruiny, zasypane poprzez piaszczyste burze. Wąskie uliczki w centrach miast, którymi ciężko się poruszać pieszo, nie mówiąc już o jeździe rowerem, a tym bardziej samochodem. Wszystkie te widoki dla oka niezbyt okazałe i być może nie przyciągają wzroku, ale co było dalej? Otóż…

          Wszyscy fascynują się największym, najbardziej medialnym i rozdmuchanym wyścigiem świata – francuskim Tour de France, na który przyjeżdżają najwięksi kolarze naszego globu. Od kilku jednak lat to nie tam rozgrywają się najbardziej fascynujące walki, zmagania czy tragedie zawodowego peletonu. Tak… Vuelta a Espana. To tutaj dostaniemy to, czego prawdziwy kibic kolarski wymaga. Wspaniałe walki sprinterów i klasyków na płaskich i nieco bardziej pofałdowanych etapach. Tylko zajmować miejsce przed odbiornikiem i zacierać ręce, a to przecież dopiero zapowiedź początku emocji. Pomijając czasówki – indywidualne czy też drużynowe, przechodzimy do głównego dania, którym były etapy górskie. Wspaniałe walki pomiędzy atletami (co w kolarstwie, inaczej niż w innych dyscyplinach sportowych, nie oznacza muskularnych ciał wysmarowanych jakimiś olejkami i tym podobnymi substancjami), którzy na każdym wzniesieniu próbują oderwać się od swojego rywala. Nie raz zamroczeni ze zmęczenia motywują się tylko po to, by zapisać się do annałów historii kolarskiego światka.

          Więc… Czas moich podsumować 65 edycji Vuelta a Espana czas zacząć.

          Co zapamiętałem z tegorocznej pętli dokoła Hiszpanii? Najmilszym wspomnieniem jest chyba „nowa góra”, która pojawiła się na trasie po raz pierwszy w historii. O Bola del Mundo (bo o niej właśnie mowa) organizatorzy wyścigu starali się już od kilki lat. 21,6 kilometrów wspinaczki, średnie nachylenie 6,26%, maksymalnie 22%(!), meta na wysokości 2247 metrów nad poziomem morza (dla porównania najwyższy szczyt Polski – Rysy 2503 m n.p.m.). Zorganizowanie etapu uniemożliwiało niestety kilka aspektów. Najważniejszym był chyba stan nawierzchni na zboczu. Na szczęście organizatorzy nie poddali się i w końcu doprowadzili do tego, że mogliśmy śledzić tak fascynującą walkę pomiędzy Ezequielem Mosquerą a Vincenzo Nibalim. Setki, a kto wie czy nie tysiące kibiców, mgła, wąska droga i kolarze walczący z własnymi słabościami. W końcu poczułem, że kolarstwo nie jest statyczną jazdą pomiędzy liderami i nie polega tylko na „czarowaniu” pomiędzy sobą. Były ataki, próby nadrobienia czasu z myślą o tym, że można przejść do historii. W końcu zobaczyliśmy także klęskę mimo etapowego zwycięstwa. Dla takich chwil warto żyć i być kibicem kolarskim. Organizatorom za te kilkanaście minut emocji wielkie DZIĘKI!

          Następną sprawą, która zapadła mi w pamięci nie jest niestety za szczęśliwa. Otóż chodzi tutaj o Igora Antona, który po nieszczęśliwym upadku spowodowanym uślizgnięciem się koła na „zebrze” musiał się wycofać z wyścigu (złamał rękę w łokciu). Wszystko to miało miejsce na 14 etapie. Dodatkowo Hiszpan był wtedy liderem wyścigu i patrząc na przebieg dwóch pierwszych tygodni – najsilniejszym w całej stawce. No cóż… Pozostało mi życzyć Panu Igorowi jak najszybszego powrotu do zdrowia i powodzenia za rok w celu osiągnięcia tego, co w tym roku było na „wyciągnięcie ręki”. Trzymam kciuki.

          Teraz kolej na podsumowanie Saxo Banku – duńskiej drużyny Pro Tourowej, a raczej zachowania niektórych jej zawodników. Wszystko zaczęło się od informacji o luksemburskich braciach Schlekach – Fränku i Andym, którzy postanowili odejść z drużyny Bjarne Riisa w celu założenia swojej własnej. Młodszy z nich – Andy, po bardzo dobrze przejechanym Tourze (zajął drugie miejsce; stracił do Alberto Contadora 39”) zapowiadał od początku wyścigu, że za wszelką cenę chce pomoc bratu w walce o zwycięstwo. Od początku jechał on słabo – tracił po kilka minut na etapach, które z łatwością dojechałby z czołówką. Wszyscy eksperci sądzili, że ta taktyka ma na celu oszczędzanie sił na ostatni tydzień wyścigu. Historia jednak potoczyła się nieco inaczej. Wierząc zapewnieniom menedżera duńskiej ekipy – Bjarne Riisowi, miał on przyłapać Andiego Schlecka i Australijczyka – Stuarta O’Gradyego na powrocie o piątej nad ranem do hotelu w stanie wskazującym na spożycie alkoholu. Skończyło się to wszystko na tym, że Fränk został bez pomocnika tracąc do lidera z etapu na etap cenny czas, a dwaj imprezowicze zostali usunięci z wyścigu. Na tym jednak się nie skończyło. Kolejnym przykładem niesnadzek w Saxo Banku był Fabian Cancellara, który postanowił zaledwie po 20 kilometrach 19 etapu VaE zejść z roweru i wycofać się z wyścigu bez porozumienia się z szefostwem grupy (od razu udał się na lotnisko i wyjechał do domu; według informacji od menedżerów drużyny nie odbierał także telefonów, a informacje o swoich planach zamieścił na twitterze). Zaowocowało to tym, że mimo obowiązującego go kontraktu do końca 2011 roku Szwajcar odejdzie z grupy po zakończeniu obecnego sezonu.

          „Nie mógł, nie mógł, aż zamógł i wszystkich przemógł” – te słowa cisną mi się do głowy wspominając Brytyjczyka – Marka Cavendisha. Dlaczego? Kolarz z wyspy Man nie mógł odnieść etapowego zwycięstwa, ale… Co prawda przejechał pierwszy przez linię mety na pierwszym etapie – prologu otwierającym wyścig, jednak triumf ten nie był traktowany jako zwycięstwo indywidualne lecz drużynowe i Brytyjczyk musiał czekać aż 11 etapów, aby na 12. z kolei wyprzedzić Amerykanina Tylera Farrara. Efektem przełamania było zwiększenie pewności siebie i łatwe zwycięstwa na kolejnych etapach, a było ich aż 3! Mark pokazał nam także nowy styl celebrowania wygranej; finiszował on na jednym z etapów podskakując wraz z rowerem nad linią mety, pokazując przy tym swoją pewność siebie i przewagę nad rywalami.

          Ezequiel Mosquera – najefektowniej, ale niestety nie najefektywniej jadący przez cały wyścig góral. Starał się odskakiwać od grupki liderów na każdym nadarzającym się wzniesieniu. Przez jego zaangażowanie w trening i podporządkowanie wszystkim planom pod Vueltę życzyłem mu zwycięstwa z całego serca. Niestety… Zabrakło 43” i życiowa szansa na tryumf uciekła chyba na zawszę. Kolarz ten skończy 19 listopada 35 lat. Przynajmniej dla mnie zdaje się, że to był ostatni dzwonek, ale mam nadzieję, że go jeszcze zobaczymy…

          Och! Zapomniałbym o dzielnym francuzie (© Krzysztof Wyrzykowski). David Moncutie, bo o nim tu mowa, dzięki swojemu zaangażowaniu i dążeniu do celu wygrał klasyfikację górską – koszulkę w niebieskie grochy. Dokonał tego już po raz trzeci z rzędu! Może teraz czas na generalkę?

          Ostatni fragment poświęcę zwycięzcy 65 edycji wyścigu Vuelta a Espana. Dwudziestopięcioletni Włoch z Mesyny – Vincenzo Nibali ograł w sumie 198 rywali i wygrał swój pierwszy GT w życiu. Nie uczyniłby tego zapewne bez pomocy Romana Kreuzigera, który dyktował tępo na ostatecznych wzniesieniach męcząc rywali. Mimo, że Nibali jest już kolejnym defensywnym zwycięzcą Grand Touru (nie wygrał na Vuelcie 2010 żadnego etapu), myślę, że swoją postawą na etapach i mądrością taktyczną zasłużył na zwycięstwo.

          Mój felieton chcę zakończyć tymi oto słowami: „W obecnych czasach wielkiego wyścigu nie można wygrać w górach, ale można go przegrać”. Decydującym etapem okazała się indywidualna jazda na czas, w której co prawda zwycięzca generalny miał defekt, a mechanicy nie pomogli mu z uporaniem się z nim zbyt szybko, ale i tak zaliczka czasowa okazała się wystarczająca.

          Z tego miejsca chciałem pogratulować wszystkim kolarzom, którym udało się dojechać do mety w Madrycie, zwycięzcom poszczególnych etapów i klasyfikacji oraz zwycięzcy wyścigu.

          Ps. bonifikatom mówimy zdecydowanie TAK!

JR, 2010-09-20.

2010-09-03

Pudełko w kształcie serca

Autor: Hill Joe (właśc. Hillstrom King Joseph)
Tytuł oryginalny: Heart-Shaped Box
Język oryginalny: angielski
Kategoria: Literatura piękna
Gatunek: horror
Forma: powieść
Rok pierwszego wydania: 2007
Rok pierwszego wydania polskiego: 2007

„WCZEŚNIEJ, CZY PÓŹNIEJ TWÓJ UPIÓR CIĘ DOPADNIE!”
Jude Coyne, gwiazdor ostrego rocka w mocno średnim wieku, prócz muzyki ceni sobie spokój, psy, kobiety i swoją kolekcję. Jako zbieracz wszystkiego, co makabryczne i niesamowite, nie może przepuścić okazji zakupu ofiarowanego na aukcji internetowej ducha. Kiedy jednak w jego domu pojawia się garnitur nieboszczyka w czarnym pudełku w kształcie serca, Jude odkrywa, że dostał znacznie więcej, niż się spodziewał. Duch bowiem jest prawdziwy – i ma swoje plany…

„Pudełko w kształcie serca” to debiutancka powieść Joe Hilla, dowodząca, że syn śmiało może stanąć w jednym rzędzie ze słynnym ojcem, horror prawdziwie nowoczesny. Wystarczy otworzyć, a nie będzie odwrotu…
Prawa do ekranizacji powieści zakupił Warner Bros., prawa do książki nabyli wydawcy z 17 krajów!

Joe Hill debiutował zbiorem opowiadań „20th Century Ghosts”, za który otrzymał nagrody British Fantasy, International Horror Guild oraz Bram Stoker. Publikuje opowiadania grozy w wielu periodykach brytyjskich i amerykańskich.

Strona internetowa autora:
www.joehillfiction.com

© Prószyński i S-ka.

2010-06-01

Miasta są dla ludzi, nie dla słoni.

Architektura musi uwzględniać biologiczne cechy człowieka, który chodzi z prędkością 5 km/godz. i ma perspektywę horyzontalną. Rozmowa z duńskim urbanistą Janem Gehlem.

Michał Wybieralski: Zatrudniały pana władze Nowego Jorku, San Francisco, Melbourne. Mówi pan, że jeździ po całym świecie i naprawia miasta. Co je zepsuło?

Jan Gehl: Przez ostatnie 60 lat miasta podupadały przez modernizm i motoryzację. Modernizm głosi, że ważniejsze są pojedyncze budynki, a nie całe miasta. Choć narodził się w latach 20. ubiegłego wieku, to dopiero po II wojnie stał się powszechny. Moderniści podczas projektowania nie widzą człowieka. Jeśli spojrzymy na skalę większości współczesnych miast, to są one stworzone dla słoni, a nie dla ludzi. Nazywam to syndromem Brasilii. Ona świetnie wygląda z lotu ptaka, ale z perspektywy człowieka jest przerażająca. Podobnie jest z np. z Szanghajem i Dubajem. Na przełomie lat 50. i 60. XX wieku w Europie Zachodniej i Ameryce zapanował boom motoryzacyjny, który dodatkowo zniszczył przestrzeń publiczną. Urbaniści myśleli wtedy o zmieszczeniu samochodów, a zapomnieli o potrzebach ludzi. W krajach rozwijających się i w Europie Wschodniej tysiące osób wciąż marzą o samochodzie z klimatyzacją, a władze zastanawiają się, jak je pomieścić. W Skandynawii zrozumieliśmy już, że w miastach trzeba postawić na transport publiczny, jazdę na rowerze i ruch pieszy.

Czym więc się pan zajmuje?

- Aranżowaniem przestrzeni tak, by w miastach znów ważni byli ludzie, a nie samochody i budynki. Bo to właśnie ludzie są główną atrakcją we wszystkich miastach. Dobre miejsca do życia poznajemy po tym, jak wiele osób chce spędzać tam czas. Moim zdaniem architektura musi uwzględniać biologiczne cechy człowieka, który chodzi z prędkością 5 km/godz., ma perspektywę horyzontalną, porusza się linearnie. Musi tworzyć mniejsze odległości, zawierać sporo detali. A ludzie powinni znajdować się na tym samym poziomie. Jeśli dzieli ich kilkanaście pięter, to nie zachodzą między nimi żadne relacje. Pozytywnym przykładem są historyczne miasta, np. Wenecja.

Pana rodzinna Kopenhaga też jest takim miastem?

- To jedno z najlepszych miast na świecie, choć wciąż nie jest idealne. Zmiany w Kopenhadze rozpoczęły się na początku lat 60., kiedy zaczęto wyrzucać pierwsze samochody z ulicy Stroget. Dziś to najdłuższy deptak w Europie. Poprawianie Kopenhagi trwa już prawie pół wieku. Przez te wszystkie lata każdego dnia budziłem się w lepszym mieście. Kopenhaga ma najniższą liczbę miejsc parkingowych w centrum wśród europejskich stolic. Opracowałem ze współpracownikami strategię dla władz Kopenhagi, dzięki której w 2015 roku ma stać się najbardziej przyjaznym ludziom miastem na świecie. Osiągniemy to przez tworzenie kolejnych publicznych placów, parków, deptaków, tras rowerowych i pieszych, przez sadzenie drzew. Chcemy, by ludzie byli jeszcze bardziej zadowoleni z życia w mieście i spędzali tam jeszcze więcej czasu.

Jaka była pańska rola w zmianach w Kopenhadze? Jak to się stało, że "kopenhagenizuje" pan - używając pańskiego określenia - miasta na całym świecie?

- Pracowałem na uniwersytecie i wydawałem książki. Władze miasta zwróciły się do mnie: "Potrafisz krytykować, więc pokaż nam, jak działać". Zostałem ich doradcą. Z czasem ta działalność się rozrosła, dziś w mojej firmie pracuje 40 architektów i urbanistów. Doradzamy miastom na całym świecie. Ich władze wiedzą, że jesteśmy z Kopenhagi, i wiedzą, co tam zrobiliśmy. Pytają, czy możemy u nich przeprowadzić takie same zmiany. Tak było w przypadku Nowego Jorku. Amerykanie przyjechali do nas na konsultacje. W drodze powrotnej na lotnisko zobaczyli setki rowerzystów. I powiedzieli: "Chcemy u nas takiego miasta jak to. Kiedy możemy zaczynać?". W zeszłym roku zamknęliśmy dla ruchu Broadway i 9 Aleję. Stworzyliśmy tam przyjazną przestrzeń publiczną i trasy rowerowe. Mój zespół tworzy zdrowe, żywotne, stabilne i bezpieczne miasta, w których każdy chciałby żyć. To, co proponujemy, to rozwój transportu publicznego, ścieżek rowerowych i tras pieszych. Wszystko to można osiągnąć niewielkimi kosztami.

Można więc "skopenhagenizować" każde miasto na świecie?

- Nie do końca. Pracowałem w Ammanie, gdzie ze względu na górzyste położenie i gorący klimat nawet nie chciano słyszeć o rowerach. Podczas doradzania San Francisco pomyślałem, żeby lepiej o rowerach nawet nie wspominać. Ale zaczepili mnie tamtejsi aktywiści rowerowi i spytali, co mam im do zaoferowania. Spytałem, jak radzą sobie z tymi wszystkimi wzniesieniami. - Omijamy je! - odparli. Jednak nie wszędzie można przeprowadzić takie same zmiany.

Czy w Kopenhadze poszerzanie chodników i tworzenie tras rowerowych nie wywoływało protestów kierowców? Przecież tracili swoje miejsca parkingowe, po mieście musiało się jeździć coraz gorzej.

- To długotrwały proces. Nie można z dnia na dzień zlikwidować wszystkich miejsc parkingowych w centrum. Miejski inżynier ruchu pomyślał, że jak będzie je likwidował po trochu, to nikt tego nie zauważy. I co roku znikało kilka procent miejsc parkingowych. W tym czasie zmieniał się sposób myślenia mieszkańców. Kiedy byłem młodym architektem, przed uczelnią miałem duży parking. Kilka lat później już go nie było. Od tego czasu nawet nie pomyślałem o pojechaniu samochodem do pracy. Bo rosła cena benzyny, nie było gdzie zaparkować, a jednocześnie powstawały drogi rowerowe i rozwijał się transport publiczny. Mogę wsiąść na rower, do autobusu czy metra - mamy wiele innych możliwości niż jazda samochodem.

Prowadził pan warsztaty we Wrocławiu i w Lublinie, rozmawiamy w Poznaniu przy okazji promocji pańskiej książki "Życie między budynkami". Czym różnią się polskie miasta od tych na zachodzie Europy?

- Na Zachodzie też są spore różnice między miastami - Bruksela jest okropnym miejscem, ale Zurych już całkiem niezłym. Myślę, że polskie miasta są podobne do Brukseli. Tam też jest dużo samochodów. Ludzie chcą nimi jeździć, także po to, by pokazać swój status społeczny. Takie same zjawisko mieliśmy w Skandynawii, ale potem zauważyliśmy, że umożliwianie dojazdu w każdy punkt miasta samochodem jest szkodliwe dla środowiska, klimatu, naszego zdrowia - i coraz mniej opłacalne. Zachodnie społeczeństwa są tak zorganizowane, by w ogóle się nie ruszać. Zamiast pracy fizycznej mamy umysłową przy biurkach, wszędzie jeździmy samochodem, a odpoczywamy na kanapie, oglądając telewizję. To głupie, by tak organizować społeczeństwo. W społeczeństwach, gdzie ruch jest naturalny, wszystko wygląda dużo lepiej. Ludzie, którzy jeżdżą rowerem przez godzinę dziennie, żyją ok. siedmiu lat dłużej, mniej chorują, a państwo mniej wydaje na ich opiekę medyczną. To jest udowodnione naukowo. Widać, że w Polsce jeszcze tego nie dostrzegacie.

Powinniśmy zacząć "kopenhagenizować" polskie miasta już teraz, czy poczekać, aż skończy się nasza fascynacja samochodami?

- Polska i kraje rozwijające się, jak Chiny, Indonezja i Indie, toną w korkach ulicznych. Ludzie, którzy nie mają samochodu, z każdym dniem są traktowani coraz gorzej. Liczba samochodów w mieście zawsze jest proporcjonalna do liczby ulic. Dróg i parkingów nigdy nie będzie dość, można je budować w nieskończoność. Chcecie mieć więcej korków i większe natężenie ruchu? Budujcie więcej dróg! Czas na mądre pomysły - tworzenie szerokich chodników i dróg rowerowych. Stanie w korku ulicznym zajmuje więcej czasu niż ruch pieszy czy rowerowy. To tanie i przyjazne dla otoczenia formy poruszania się. Powinniście już teraz zapoczątkować takie myślenie i zmiany. One mają też uzasadnienie ekonomiczne. Więcej ludzi przyciąga dobre miasto niż wielki parking. Kiedy w Melbourne stworzyliśmy przestrzeń publiczną dobrą dla ludzi, spadło bezrobocie, wzrosła atrakcyjność budynków w centrum. Bo gdy ludzie spędzają więcej czasu w mieście, więcej w nim wydają. A to napędza gospodarkę. Dobre traktowanie ludzi to dobra ekonomia. Nie jestem przeciwnikiem samochodów, po prostu wybieram ludzi.

Rozmawiamy w Poznaniu, gdzie od lat mówi się tu o zamknięciu uliczek w ścisłym centrum. Ale część mieszkańców jest temu przeciwna. Mówią, że nie będą mieli gdzie zaparkować, jak podjechać z zakupami.

- Powszechna Deklaracja Praw Człowieka nie mówi nic o tym, że władze miast muszą zapewnić swoim mieszkańcom miejsca parkingowe. W Kopenhadze mieliśmy bezpłatne miejsca parkingowe, potem wprowadziliśmy za nie opłaty. W życiu płaci się za wszystko, dlaczego nie za parking? W końcu część miejsc została zlikwidowana, by w ich miejsce mogły powstać drogi rowerowe, place i chodniki, bo to jest lepsze dla społeczeństwa. Ale takie zmiany trzeba zapowiadać. Opracowaliśmy dla Sydney długoterminową strategię zmiany miasta, w tym likwidacji autostrad miejskich. I co chwilę ktoś krzyczał: "Naprawdę chcecie zlikwidować autostrady? Jak my bez nich przetrwamy?!". - Spokojnie, to zajmie 20-30 lat, zdążysz się przygotować - odpowiadamy. W San Francisco podczas trzęsienia ziemi zawaliła się obwodnica. Wszyscy wieszczyli tragedię, ale po kilku miesiącach ludziom przestało to przeszkadzać. Rozebrali obwodnicę do końca i zbudowali w jej miejsce trasy tramwajowe i bulwary. I są szczęśliwsi.

Prezydent Poznania twierdzi, że w Polsce ze względu na pogodę rower może służyć do rekreacji, ale nie do transportu. Taki pogląd podziela wielu Polaków.

- Od 40 lat budujemy w Kopenhadze drogi rowerowe. Dziś to kompletna sieć transportu miejskiego. Każdy u nas jeździ na rowerze - książę, premier, ministrowie, klasa średnia, studenci. W ciągu ostatnich dziesięciu lat ruch rowerowy w Kopenhadze się podwoił. Dziś podróże rowerem stanowią 36 proc. ruchu w mieście, 33 proc. to transport publiczny, 27 proc. to samochody, a 4 proc. to ruch pieszy. Stało się tak, bo zbudowaliśmy mnóstwo nowych dróg rowerowych. A przecież nasz klimat nie różni się diametralnie od polskiego. W Nowym Jorku powstaje 10 tys. kilometrów dróg rowerowych, władze próbują wprowadzić kulturę rowerową. Podobny plan szykujemy dla stolicy Meksyku. Jeśli więc Amerykanie i Meksykanie mogą przesiąść się na rowery, to czemu nie Polacy?

Uważa pan, że tworzenie deptaków, szerokich chodników, parków, tras pieszych i rowerowych w miejsce wielopasmowych ulic i parkingów będzie trendem, który podchwycą miasta w całej Europie?

- To kwestia chęci i woli politycznej. Nie potrzeba tu specjalnej odwagi. Jest tyle miast na świecie, które wprowadziły takie zmiany i na tym skorzystały, że wystarczy tylko iść za ich przykładem. W Polsce potrzebujecie bardziej humanistycznego planowania miast, a nie skupiania się na potrzebach pojedynczych kierowców. Postawcie na transport zbiorowy, to prawdziwe rozwiązanie dla dużych miast. Problemów komunikacyjnych nie rozwiążecie udogodnieniami dla samochodów. Próbowano tego w Los Angeles i skończyło się to wielką porażką. Znajdą się oczywiście ludzie, którzy powiedzą: "Postawmy na ekologiczne samochody na prąd". Ale to żadne rozwiązanie, bo miasta ich po prostu nie pomieszczą.

Jan Gehl (ur. 1936), architekt i urbanista, profesor Królewskiej Duńskiej Akademii Sztuk Pięknych w Kopenhadze. Pracował dla kilkudziesięciu miast na wszystkich kontynentach. W Polsce ukazała się właśnie jego pierwsza książka "Życie między budynkami" (wydawnictwo RAM), przekład Marta A. Urbańska.

@ rafcik, 2010-05-16; Rowerowy Białystok